piątek, 7 listopada 2014

Rzeczywistość, czyli życie na wysokich obrotach


Moje podstawowe narzędzia pracy :)

Walczę. Z nerwami, stresem, zmęczeniem, ale przede wszystkim chyba z samą sobą. Ktoś kiedyś powiedział, że z własnym "ja" trzeba żyć w zgodzie i harmonii. Ja jednak notorycznie się temu twierdzeniu sprzeciwiam...


Rzeczywistość w trakcie ostatnich dni, dała mocno o sobie znać...Stwierdzam, że moja doba jest stanowczo za krótka i raczej nie ma to związku z ostatnią zmianą czasu, którą mimo wszystko uważam za bezsensowną.

Nie mam czasu. Na tenisa, bieganie, czy chociażby krótki spacer. Na nic. To najczęściej wypowiadane ostatnio przeze mnie słowa. Praca - dom - studia, studia - dom - praca. W ten oto sposób mogłabym podsumować to, wokół czego kręci się mój świat. Przychodzę do pracy z myślą, że zrobię swoje i jakoś pójdzie. Tymczasem zaczął się maraton. Bieganie pomiędzy piętrami, obowiązki swoje i nie tylko :), w  międzyczasie przytrafi się jeszcze jakiś mały wyjazd i czas w biurze zostaje wypełniony zadaniami po brzegi. To, czego nie zdążę zrobić w pracy, dokańczam w domu, wypełniając tym samym sobie wolne wieczory, które od jakiegoś czasu stały się dla mnie towarem deficytowym.

Po powrocie do domu też nie lepiej, bo teren dookoła zamienił się w jeden, wielki plac budowy. Materiały budowlane napotykane na każdym kroku, hałas i wszystko to, co z budową związane nie sprzyjają odpoczynkowi, no ale jak wiadomo, budowa rządzi się własnymi prawami. W ciągu kilku ostatnich dni, pełnię także na zmianę z mamą, funkcję zaopatrzeniowca. Wracam z pracy, jem szybki obiad, wsiadam w auto i w drogę, bo czegoś zabrakło...

W ciągu ostatnich dwóch tygodni nie opuszczał mnie także stres związany z chorobą mojego pupila. Fado zachorował na wędrujące zapalenie stawów, na szczęście jego stan dzięki podanym lekom się polepsza. Nie zmienia to jednak faktu, że swoje przeszliśmy.

Idąc dalej.

Weekendy szczelnie wypełniłam sobie studiami. A dlaczego szczelnie ? Bo postanowiłam studiować dwa kierunki jednocześnie. Pomyślałam, że to w sumie fajna sprawa, bo wcześniej je skończę, ale już teraz widzę, że w praktyce może to nie wyglądać tak kolorowo. Będę potrzebowała dużo determinacji i samodyscypliny (podobno tego mi nie brakuje :) ), aby to ogarnąć i regularnie, weekend w weekend stawiać się na zajęciach.

Zawsze lubiłam życie na wysokich obrotach. Lubiłam, gdy każdego dnia coś się działo i nie było miejsca na nudę. Nie ukrywam, że w dalszym ciągu tak jest, ale teraz wolałabym otrzymywać ów  "atrakcje" w odpowiednich ilościach. W nadmiarze prowadzą do walki z własnym "ja", podczas którego wyciskam z organizmu ile się da. Moje ciało zaczyna się buntować, a ja cały czas "mówię mu", że da radę. Zaczynam jednak w to wątpić w momencie, gdy zasypiam z laptopem na kolanach i budzę się z bólem karku po godzinie albo dwóch. W trakcie ostatnich dni, zdarzało się, że nawet nie wyciągałam laptopa z torby po powrocie z pracy. Stąd też taka długa przerwa w moim blogowaniu. Wybaczcie. Nie miałam nawet głowy żeby myśleć o jakimś tekście, o chęciach nie wspominając.
Fakt, że zasypiam ostatnio o 21, dał mi sporo do myślenia. Chyba czas pogodzić się z tym, że na dłuższą metę, walka z własnym organizmem jest nie do wygrania. Zmęczenie, które z dnia na dzień przybiera coraz większe rozmiary, staram się ogarnąć wszelkimi sposobami i mam nadzieję, że za jakiś czas wyjdę na prostą !

Trzymajcie kciuki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz