Nie jesteś niewolnikiem, czyli o tym, że czasem warto odpuścić
Czy Ty też pracowałaś w minionym tygodniu na najwyższych obrotach żeby zdążyć ze wszystkimi obowiązkami zanim zegar wybije godzinę 16? Czy spieszyłaś się, aby odebrać dzieci z przedszkola bądź szkoły o wyznaczonej godzinie i zawieźć je na zajęcia dodatkowe? Czy później, będąc w domu rzuciłaś się w wir domowych zajęć tak, aby wszyscy domownicy mogli rozkoszować się domowym obiadem i przestrzenią, która swoją czystością i zapachem zachęca do beztroskiego spędzania w niej czasu? Czy udało Ci się wyrwać na fitness/jogę/tańce, które czasami z różnych względów odkładałaś na rzecz "ważniejszych" zajęć? Czy przygotowywałaś na kolejny dzień wartościowe i pięknie wyglądające, niczym żywcem wyciągnięte z Instagrama śniadaniówki dla siebie i pozostałych członków rodziny?
Już samo czytanie powyższych pytań staje się męczące, prawda? A gdzie realizacja tych zajęć? Skąd na nie wziąć siły w codziennym życiu naszpikowanym zadaniami? Czy nie lepiej byłoby usiąść po pracy na kanapie, być może w nie do końca wysprzątanym na błysk domu, z książką w ręku i kubkiem ulubionej, aromatycznej herbaty bądź kawy? Odpowiedź wydaje się być oczywista, tylko dlaczego dla wielu z nas jest ona tylko teorią? Co poszło nie tak w naszej ewolucji, że same sobie narzucamy role i każdego dnia poszerzamy listę naszych obowiązków o kolejne pozycje? Czy to chęć bycia zawsze w gotowości, będącą tą najlepszą we wszystkim, wystarczającą, dbającą o wszystkich wokół i funkcjonującą na najwyższych obrotach bohaterką dnia codziennego? Odpowiedzi na te pytania będą zróżnicowane tak jak my, dlatego, że każdą z nas ukształtowały inne doświadczenia i priorytety. Wiecie jednak jaka jest cecha wspólna tych pozornie różniących się od siebie kobiet? Niewątpliwie łączy nas to, że nikt inny, a właśnie my same wyrządzamy sobie taką krzywdę i zapędzamy się w przysłowiowy kozi róg, próbując czasami ostatkiem sił pokazać na co nas stać. W praktyce jednak wygląda to tak, że niektóre z nas będą chciały udowodnić wszystkim, że nie potrzebują niczyjej pomocy, bo przecież są superwoman i nie ma dla nich rzeczy niemożliwych, inne nie wydelegują zadań bo żyją w przekonaniu, że nikt poza nimi nie wykona ich tak dobrze, jak one, a pozostałe najzwyczajniej w świecie nawet nie zaczną tematu podziału obowiązków żeby nie słuchać wymówek i narzekań. Tylko co w sytuacji, gdy organizm się zbuntuje, odmówi posłuszeństwa i dopadnie nas niedyspozycja spowodowana na przykład chorobą? Co wtedy, gdy pozostałe punkty checklisty nie zostaną odhaczone? Wtedy moi drodzy zawita do nas nielubiana koleżanka - frustracja i poczęstuje ochoczo poczuciem bezsensu i bezradności. Jest niczym pijawka, która pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, wysysa pozostałości energii i rozgaszcza się nie pytając o pozwolenie. Trzeba naprawdę mocno się postarać żeby oprzeć się jej "urokowi".
Nie powiem, zdarzyło mi się być po trochu każdą z powyżej opisanych kobiet. Do czasu. Całe szczęście cierpliwość ma swoje granice. Granice mojej były i w dalszym ciągu są bardzo krótkie, z czego bardzo się cieszę, bo nie wyobrażam sobie życia, w którym wszystkie obowiązki obarczają jedną osobę. Nie ma takiego pojęcia w moim słowniku. Przez takie nastawienie przylgnęło do mnie miano zbuntowanej feministki, która ostentacyjnie mija rzeczy pozostawione przez ich właścicieli bądź użytkowników w oczekiwaniu na odłożenie ich na miejsce. Zdarzają się sytuacje, że taki proces trwa kilka dni, jednak staram się być nieugięta, ponieważ mam świadomość tego, że jedno ustępstwo pociąga za sobą kolejne i bardzo łatwo popaść w stary schemat, w którym było się odpowiedzialnym za znaczną część obowiązków.
Czasami łapię się na tym, że przed pójściem spać sprawdzam, czy nie ma w zlewie brudnych naczyń do pozmywania lub składam pranie i chowam do garderoby. Ciągle jeszcze toczę wewnętrzną walkę z demonami pedantyzmu, które niekiedy nie pozwalają mi zasnąć mając świadomość, że czegoś nie zdążyłam zrobić. Zdarza się to już coraz rzadziej, bo wiem, że ciągła gonitwa może jedynie wykończyć mnie psychicznie i zamiast być uśmiechniętym, pozytywnie nastawionym do życia człowiekiem, stanę się zrzędzącą babą, z którą umówmy się, nikt nie chciałby mieć do czynienia.
Musimy sobie uświadomić, że nie można cały czas funkcjonować tylko w trybie pracy zawodowej i obowiązków domowych. Nie powinnyśmy zapominać o sobie, o tym, co dla nas ważne i co pozwala nam odetchnąć od ról, które same na siebie nałożyłyśmy. Nauczmy się odpuszczać, chociaż odrobinę. Pamiętajmy o tym, że:
- czasami nie wszystko uda się zrobić w czasie, który sobie wyznaczyłaś, te mniej istotne kwestie warto odłożyć na przykład na drugi dzień,
- ten pięknie wysprzątany dom powinien być wspólnym dziełem wszystkich domowników,
- przy odbieraniu i zawożeniu dzieci na zajęcia dodatkowe można się wymieniać,
- obiad zawsze można zamówić lub wyjść do restauracji, wykorzystując ten czas na wspólne rozmowy i relaks,
- sprzątanie zabawek może być dla dziecka formą zabawy (zwłaszcza jak rywalizuje z rodzicem o to, kto posprząta szybciej :) ),
- partner/małżonek prędzej czy później wpadnie w sidła swojego bałaganiarstwa, gdy w pośpiechu będzie szukał kluczy, portfela lub telefonu, a nie będzie ich w miejscu, w którym być powinny,
- jak wyjdziesz na trening to z pewnością będziesz szczęśliwsza, a jak wiadomo, zadowolona mama to zadowolone dziecko, czyli win=win,
- drugie śniadanie kupione w sklepie od czasu do czasu to nie zbrodnia.
Nie bierzmy udziału w wyścigu o sztucznie wykreowany tytuł super kobiety, czy perfekcyjnej pani domu. Jesteśmy wystarczające takimi, jakimi jesteśmy, bez udowadniania komukolwiek czegokolwiek.
Pięknie napisane. A ile w tym prawdy z życia wziętej.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Moje teksty inspirowane są otaczającą rzeczywistością, dlatego tym bardziej się cieszę, że zostało to zauważone. Pozdrawiam serdecznie
Usuń