O postanowieniach noworocznych i ich sensie


"Święta, święta i po świętach" - zdarza nam się usłyszeć już podczas drugiego dnia Bożego Narodzenia. Tekst z jednej strony trochę śmieszny, z drugiej irytujący, jednak mający w sobie ziarno prawdy. Trzeba przyznać, że czas płynie nieubłaganie szybko i zanim się spostrzegliśmy, zawitał do nas styczeń, będący dla wielu nową kartą, czystą kartą, bądź też lepszym startem...

Nie mam chyba osoby w moim otoczeniu, która nigdy nie powiedziała, że w nowym roku czegoś nie spróbuje zmienić w swoim życiu. Najczęściej słyszałam o odchudzaniu i związanych z nimi pochodnymi, czyli o dietach, nowo wymyślanych zajęciach sportowych, rzucaniu papierosów, ale także o wielu innych postanowieniach, niekoniecznie związanych ze zmianą trybu życia na zdrowszy. 

Nie mam pojęcia jak to działa, ale data pierwszego stycznia staje się jakąś magiczną furtką, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z dnia na dzień ma pomóc nam zmienić życie na lepsze. Prawda jest jednak taka, że postanowienia noworoczne postanowieniami, a życie życiem. O ile niektórym udaje się wytrwać w zamysłach dłużej niż tydzień i chwała im za to, o tyle pozostałym po kilku dniach, w porywach do miesiąca, zaczyna brakować motywacji i energii do działania. Skąd o tym wiem? Sama kiedyś byłam w tej drugiej grupie. Uległam presji społecznej i słyszanym zewsząd hasłom "nowy rok, nowa ja" i tym podobnym. Spisywałam konkretne, ambitne postanowienia. W początkowych fazach realizacji towarzyszyła mi myśl, że tym razem to już na pewno się uda i jak łatwo się domyśleć, gdzieś w okolicach lutego, powolutku wraz ze spadkiem motywacji, narastała frustracja, zniechęcenie, aż w końcu do głosu dochodziło przekonanie, że coś jest ze mną nie tak, bo przecież innym się udaje. 

Jak teraz o tym myślę, to najchętniej wróciłabym do ówczesnego momentu i postawiłabym Karolinę z tamtego okresu do pionu. I wcale nie chodzi o to, że wywierałabym na sobie presję do działania, bo przecież tak trzeba, bo wszyscy tak robią, bo koniecznie coś musisz zmienić. Zdecydowanie nie. Wiecie co powiedziałabym tamtej dziewczynie? Daj sobie spokój. Nie czujesz, że to dobry moment na jakiekolwiek rewolucje w Twoim życiu? Super, masz do tego święte prawo. Odpuść. Nie ma chyba nic gorszego, niż robienie czegokolwiek wbrew sobie, ulegając trendom, które nawet nie wiadomo kto zapoczątkował. Zrozumiałam to kilka lat za późno, ale jak mawia klasyk - lepiej późno, niż wcale :). 

Od ładnych kilku lat nie robię postanowień noworocznych. Oczywiście, mam w głowie jakieś obszary życia, w których chciałabym dokonać zmian, mam plany, cele i marzenia, ale nie spisuję ich z myślą, że koniecznie muszę je zrealizować, bo jeżeli nie, to okażę się nie dość dobrym człowiekiem na miarę obecnych czasów, w których spełnianie wygórowanych ambicji, w wielu przypadkach nie do końca własnych, odbija się szerokim echem i znajduje wysokie miejsce w rankingu wartości naszego życia. Oj nie. Zdecydowanie bardziej wolę działać w tej kwestii spontanicznie. Ci, którzy mnie dobrze znają to wiedzą, że podkreślenie w powyższym wersie ma tutaj ogromne znaczenie. Z natury jestem człowiekiem, który lubi mieć skrupulatny plan na wszystko, jednakże pod kątem postanowień, tudzież luźnych pomysłów, którym daleko do realizacji, zdarza mi się robić wyjątki i podejmować decyzje pod wpływem chwili. 

Mam świadomość tego, że niektórym z Was spisanie postanowień bardzo pomaga usystematyzować życie i właśnie ta lista jest już swego rodzaju mobilizacją do działania. Jeżeli w taki sposób to funkcjonuje, to szalenie Wam gratuluję, bo świadomość tego, że zrealizowało się określony cel, czy marzenie jest niezastąpiona i z niewieloma rzeczami można ją porównać. Ja na przełomie kilku minionych lat zdałam sobie sprawę, że właśnie spontaniczne działanie w moim przypadku przynosi najlepsze efekty. Założę się, że gdybym na początku ubiegłego roku zaplanowała sobie powrót do pisania bloga, to byłaby to kolejna próba zakończona fiaskiem i jeszcze większym zawodem, niż poprzednia. A tak? Wróciłam spontanicznie, bez górnolotnych deklaracji, bez założeń, że zrobię to, czy tamto. Działam i jestem cholernie dumna, bo za każdym razem siadam do tekstów z przyjemnością, mimo, że niektóre z nich powstają kilka dni. 

Co czuję robiąc rzeczy, których nie zaplanowałam, bądź których zarys tylko lekko gdzieś kiełkował w mojej głowie? Ogromną satysfakcję, spełnienie i radość, których życzę także Wam, bez względu na to, czy będą efektem realizacji zadań podjętych spontanicznie, czy też tych ze szczegółowo zaplanowanej listy postanowień noworocznych. Działajcie w zgodzie ze swoim wewnętrznym ja i z tym, co w danym momencie podpowiada Wam serce!

Komentarze

Popularne posty