Macierzyństwo okiem mamy z 2 - letnim doświadczeniem
Macierzyństwo to jedna z wielu ról, obok narzeczonej, żony, córki, siostry, koleżanki, przyjaciółki, które spełnia w codziennym życiu kobieta. Dla jednych jest to powołanie powiązane z poczuciem misji sprowadzenia na świat potomka, a dla innych po prostu kolejny, naturalny etap w życiu, który przychodzi w mniej lub bardziej odpowiednim momencie.
O byciu mamą można powiedzieć i napisać wiele rzeczy, bo z pewnością każda z nas zanotowała na swoim koncie zarówno wzloty, jak i upadki podczas pełnienia tej roli, jednak jedno, co absolutnie nas łączy to świadomość, że jest to praca na pełen etat, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. To zajęcie, za które otrzymujemy wynagrodzenie w formie uśmiechu małego szkraba lub wprost przeciwnie - w najmniej oczekiwanym momencie za okazane serce odpłaca nam tekstem lub gestem, z którego nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Za mną już prawie dwa i pół roku przygody z macierzyństwem, bo zdecydowanie, z pełnym przekonaniem mogę tak właśnie określić ten czas. Czas z dzieckiem obfituje w przeróżne epizody, na które chyba nie można być przygotowanym w stu procentach, ale o tym dowiadujemy się dopiero wtedy, gdy zaczynamy ich doświadczać na własnej skórze. Możemy na etapie ciąży czytać poradniki, słuchać mądrych podcastów, z których dowiemy się "o co w tym wszystkim chodzi", czy też uczęszczać do szkoły rodzenia na zajęcia wprowadzające w temat. Warto jednak zdawać sobie sprawę z tego, że życie na bieżąco będzie weryfikowało każde zachowanie czy podjętą przez nas decyzję. Rola mamy obfituje w cały wachlarz zaskoczeń, które są nieuniknione, a także w rozczarowania, z którymi czasami ciężko się pogodzić. Macierzyństwo to także nauka, która praktycznie nigdy się nie kończy. Wraz z pojawieniem się na świecie tego małego człowieka, myślimy, że to on będzie chłonął od nas całą wiedzę, że jesteśmy dla niego alfą i omegą. Otóż nic bardziej mylnego - na własnej skórze przekonałam się, że ta mała istota potrafi nauczyć mnie więcej o niej, ale przede wszystkim o mnie samej, bo odkrywa we mnie te nieujawnione dotąd jeszcze horyzonty i obszary, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Mimo tego, że czasami ta praca przypomina bardziej orkę na ugorze, aniżeli obopólną współpracę, to staram się żyć nadzieją, że to, co robię i mówię chociaż po części zostanie przyswojone i przyniesie zamierzone owoce w przyszłości. Czy tak będzie? Tego nie wiem i z pewnością dowiem się tego za kilka lat, gdy moja córka będzie odrobinę starsza i zacznie powielać zaistniałe wcześniej schematy, a ja z całym wachlarzem emocji będę to obserwowała i pewnie próbowała reagować na to, co niewłaściwe. Jedno, czego jestem pewna już dzisiaj to to, że nudno z nią na pewno nie będzie i nie wiem, czy bardziej mnie to przeraża, czy cieszy.
Czy pisząc, że macierzyństwo jest ciągłą nauką mam przekonanie, że przez te 2,5 roku nauczyłam się wszystkiego, co powinnam wiedzieć do tego momentu? Zdecydowanie nie. Lekcji, których nie zdążyłam jeszcze odrobić jest cała masa, ale tym, co najbardziej staram się okiełznać, a co jeszcze kuleje jest deficyt cierpliwości, która umówmy się, nigdy była moją mocną stroną. Nigdy nie lubiłam czekać, stać w korkach i szybko się denerwowałam. Rodząc swoją córkę, która pod względem charakteru i temperamentu jest do mnie łudząco podobna wznoszę się na wyżyny żeby czasami czegoś nie powiedzieć. Praca nad cierpliwością jest dla mnie chyba najtrudniejszym, z czym przyszło mi się dotychczas zmierzyć i szalenie cenię kobiety, które mają jej na pęczki i z uśmiechem oraz stoickim spokojem potrafią po tysiąckroć powtarzać jedno i to samo. Jeżeli jesteście takimi mamami, to dajcie znać, gdzie znajdują się takie niewyczerpane pokłady spokoju - chętnie kupię hurtowe ilości :).
Wychodzenie ze swojej strefy komfortu to kolejny aspekt, z którym staram się zaprzyjaźnić, jednak chwilami jest dla mnie dość opornym kompanem. Każdy, kto ma małe dziecko ten wie, że nieuniknione są poplamione ubrania, brudne rączki oraz rozrzucone zabawki w salonie - to takie absolutne minimum. Tylko co w przypadku, gdy wszystko to, czego najbardziej nie lubisz staje się Twoją codziennością? Toczysz wewnętrzną walkę z samą sobą i na niektóre rzeczy, takie jak nieułożone gry i książki starasz się przymykać oko (ściśle związane z cierpliwością),a w kwestiach pozostałych resztkami wyrozumiałości pozwalasz się jej pobrudzić, tłumacząc przy tym, że trzeba umyć dłonie, a także w popłochu szukasz kapci, gdy setny raz lądują za lub pod kanapą.
Macierzyństwo nauczyło mnie tego, aby w większym stopniu kontrolować swoje zachowania. Ten mały człowiek, będący pochłonięty oglądaniem książki albo układaniem puzzli chłonie wszystko jak gąbka nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że nie zwraca na nas uwagi. Niezmiennie zadziwia mnie zdolność podzielności uwagi i to, że po upływie godzin lub nawet dni, potrafi wrócić do sytuacji, czy rozmowy, która wydarzyła się jakiś czas wcześniej pomimo tego, że nie było jej czynnym uczestnikiem.
Co jeszcze? Rodzicielstwo uczy pokory, gdy zdajesz sobie sprawę, że są rzeczy, których po prostu nie zaplanujesz. Tu niczego nie można być pewnym i bardziej wskazanym jest stworzenie zarysu wyjazdu/tygodnia itd., aniżeli przygotowanie skrupulatnie opracowanego planu. Warto mieć to na uwadze, zwłaszcza, gdy jest się osobą, która lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, bo często można się rozczarować i zamiast cieszyć się z tego, co udało się zrealizować, można zatracić się w irytacji dającej się wszystkim we znaki.
Wiecie jednak, co było najcenniejsza lekcją, którą odrobiłam i której staram się pilnować jak amen w pacierzu? Czas dla siebie. Będąc rodzicem, w większym stopniu dotarła do mnie świadomość, jak ważna jest to przestrzeń. To czas, który każdy powinien mieć do dyspozycji, zwłaszcza, gdy przebywa z dzieckiem 24 godziny na dobę. Przed pierwszymi urodzinami małej M. pojechałam spontanicznie w góry. Tam się regeneruję, odpoczywam i odzyskuję równowagę. Czułam, że potrzebuję się oderwać, odetchnąć, wyjść w góry z plecakiem bez zastanawiania się, czy zapakowałam ubranka na zmianę, pieluchy i odpowiednią ilość mleka. Przez pierwsze 3 godziny podróży miałam ogromne wyrzuty sumienia, że zostawiłam córkę w domu z dziadkami, mając jednocześnie pewność co do tego, że znajduje się w najlepszych, możliwych rękach. Mój mąż żartował nawet, że jest przygotowany, że dotrzemy na miejsce, zjemy coś i wrócimy z powrotem. Dojechaliśmy na miejsce w piątek o 22.15 (decyzja o wyjeździe zapadła tego samego dnia w południe, wyruszyliśmy po 15), następnego dnia chodziliśmy od rana po górach do godziny 19.30, a w niedzielę, po krótkim spacerze wróciliśmy do domu. Szaleństwo? Być może, ale za to bardzo potrzebne. Wystarczył mi tak naprawdę jeden dzień żeby z nową energią wrócić do roli mamy.
Zaskoczeń w mojej przygodzie związanej z macierzyństwem jest cała masa, jednak te, które najbardziej utkwiły mi w pamięci przedstawiam Wam poniżej.
Instynkt to jednak nie mit.
Kiedy w obawie o to, że nie będę wiedziała o co chodzi mojemu dziecku usłyszałam, że "to się wie", spoglądałam z niedowierzaniem i rzuciłam tylko bardzo znane moim bliskim hasło "tak, jasne." Galopujące myśli w mojej głowie odeszły, gdy bez zastanowienia, jakby z automatu potrafiłam odczytać emocje i zachcianki mojej córki, co mogło nie być oczywiste, bo jednak jest to moje pierwsze dziecko. Do tej pory jest to dla mnie niezrozumiałe zjawisko, ale jestem za nie bardzo wdzięczna matce naturze. Jakie to szczęście, że tak pomysłowo to wymyśliła! :)
Przy niemowlaku można się wyspać!
Brzmi jak utopia albo nieprawdopodobne hasło żywcem wyciągnięte z baśni Braci Grimm albo Andersena? A jednak! Miałam to szczęście być jedną z niewielu mam z mojego otoczenia, którym dziecko pozwalało się wyspać i bardzo szybko zaczęło przesypiać całe noce. Drzemki w ciągu dnia trwały około 3 godzin, dzięki czemu miałam czas na trening, regenerację oraz porządki :)
Odpieluchowanie mnie przerosło.
Ciągłe tłumaczenia, przebieranie, usilne próby uchwycenia odpowiedniego momentu i godziny spędzone w toalecie przyniosły zamierzony efekt, ale zarazem sprawiły, że chciałabym o tym czasie jak najszybciej zapomnieć.
Niespełna 2 letnie dziecko okazało się świetnym towarzyszem w górskich wędrówkach.
Mała M. miała dokładnie rok i 7 miesięcy, gdy zabrałam ją w góry. Nikt nie spodziewał się, że taki maluch ochoczo będzie spacerował bez jakiegokolwiek marudzenia i z zachwytem, choć jeszcze bez pełnej świadomości odkrywał uroki Tatr. Nosidło turystyczne okazało się zbędnym gadżetem, zresztą podobnie jak wózek, który przejechał się w bagażniku do Zakopanego i wrócił z powrotem bez możliwości pokazania się na najbardziej znanym deptaku w Polsce.
Czasami nie wiem co odpowiedzieć.
Nigdy nie sądziłam, że w rozmowie z 2 letnim dzieckiem najzwyczajniej w świecie zabraknie mi słów. Z niedowierzaniem spoglądam na nią, gdy wypowiada już kultowe w tej chwili wyrażenie: "mój człowiek niczego nie ogarnia" albo że " ma tego dość i idzie sobie do babci" lub gdy udaje rozmowę telefoniczną, w której padają zwroty "Halo? Tak, tu M. Tak jestem w domu. mhm. Chcesz pogadać? Przyjdź, czekam. Do usłyszenia". Mój ulubiony w ostatnim czasie tekst to" no co Ty, nie lubisz tego? Przecież to jest fajne. Wszyscy lubią". Każdego dnia zastanawiam się, jakimi jeszcze zdaniami mnie zaskoczy w najbliższej przyszłości, po usłyszeniu których ponownie odbierze mi mowę..
Czy jestem mamą, którą planowałam być? Częściowo tak. Na pewno jestem taką, która posiada swoje wady i ma ich świadomość, ale stara się przy tym przekazywać to, co jest ważne, poświęca czas i uwagę. Strofuję także niewłaściwe zachowania, co nie zawsze spotyka się z jej aprobatą, ale jednak ktoś musi stawić temu czoła. Cóż, ideałem nie jestem, ale chyba nie o to w macierzyństwie chodzi, prawda?
A Was czego nauczyło macierzyństwo albo z jakimi demonami pracujecie żeby przetrwać i nie dać się zbić z planszy?
Komentarze
Prześlij komentarz