piątek, 1 lipca 2016

Tylko spokój może Cię uratować!




"Mężczyzna gdy wstaje rano i ma zły humor, to w ciągu dnia funkcjonuje normalnie. Kobieta natomiast, mogłaby z powrotem położyć się spać". 


Powyższe słowa wypowiedział pewien ksiądz prowadzący warsztaty dla młodych, w których kilka miesięcy temu miałam okazję uczestniczyć. Przez bardzo długi czas usiłowałam wmówić nie tylko sobie, ale także wszystkim wokół, że to tylko teoria, wymysł itd. Mimo tego, że głos rozsądku podpowiadał mi, że w tych zdaniach może znajdować się ziarno prawdy, to jednak znając człowieczą naturę, starałam się podświadomie je wyprzeć ze swojego umysłu.

W trakcie pozbywania się niewygodnych myśli, przez moje życie przetoczyło się kilkanaście udanych i pełnych pozytywnych emocji dni, ale miejsca nie zabrakło także dla tych przepełnionych negatywnymi falami, które dawały się we znaki zwłaszcza osobom przebywającym w moim otoczeniu - zarówno w domu, jak i w pracy. Kiedy po raz kolejny w biurze zaczęły wyprowadzać mnie z równowagi drobiazgi, zaczęłam zastanawiać się nad tym, co jest nie tak. No i oto trafiło mnie niczym grom z jasnego nieba. Niemalże od razu przypomniały mi się słowa narzeczonego, który wielokrotnie powtarzał mi, że wystarczy, że rano po przyjściu do pracy na mnie spojrzy i już wie, jak będzie wyglądał nasz dzień. Kiedy usłyszałam to po raz pierwszy, oczywiście powiedziałam, że sam kreuje sytuacje, które doprowadzają do nieporozumień w naszych relacjach. Dopiero po upływie kilkunastu dni zorientowałam się, że ma rację. I to ogromną. Niestety.

Z racji tego, że jestem choleryczką (pisałam o tym w którymś z wcześniejszych tekstów), w trakcie słabszego dnia potrafi mnie zdenerwować poranna kolejka do łazienki, która zaburza mój rytm, nagła zmiana planów, czy chociażby sąsiad, który w sobotę,  o godzinie 8 rano (gdy ja akurat naiwnie postanowiłam odpocząć po ciężkim tygodniu pracy) postanawia spełnić swoje największe marzenie, jakim jest obcinanie żywopłotu lub skoszenie trawy. A jak już wiadomo, jeżeli znienacka pojawia się nieprzewidziana sytuacja burząca ustaloną wcześniej harmonię, każdy z nas może czuć się lekko podenerwowany. Każdy, a zwłaszcza choleryk.

No i właśnie - po kilku takich sytuacjach, które skutecznie zburzyły mój dobry humor z samego rana, czego efektem był doszczętnie rozwalony dzień, postanowiłam wziąć się w garść. Oj długa i mozolna to walka, początkowo nie przynosząca zaskakujących efektów, ale z czasem.....

Jak już kiedyś napisano w pewnej, mądrej książce, negatywne emocje mają ogromny wpływ na relacje międzyludzkie. Moje kontakty z bliskimi wielokrotnie ulegały doszczętnemu zniszczeniu właśnie przez przysłowiowe muchy w nosie. Gdy z dnia na dzień szansa na ich odbudowanie stale spadała, postanowiłam zawalczyć. Być może uznacie, że jest to niepotrzebny patos, ale tak właśnie było. Aby dojść do porozumienia z otoczeniem, stoczyłam jedną z najcięższych walk - tę z samą sobą. Łatwo nie było. Musiałam w pierwszej kolejności nauczyć się przede wszystkim wyeliminować z głębi siebie tzw. ucho drażliwe, za pośrednictwem którego często słyszymy to, co chcemy usłyszeć, a nie to, co nasz rozmówca próbuje nam przekazać. Zamiast zakładać z góry, że wiem lepiej co na przykład mój narzeczony miał na myśli, dopytywałam. Niby banalna kwestia, a jednak tak ważna. Gdy zaczęłam stosować tę technikę, wyszły na jaw błędy komunikacyjne, które wielokrotnie były bezpośrednią przyczyną nieporozumień pomiędzy nami.
Ponadto, kluczową kwestią w toczonym przeze mnie boju, było przede wszystkim jednak poskromienie mojego wybuchowego charakteru oraz nauczenie się niereagowania na słowne zaczepki, na które do tej pory w sekundę znajdowałam odpowiedź i tym samym prowokowałam do dalszej wymiany zdań, której efektem wielokrotnie były kłótnie.

Dużą rolę w próbie zmiany mojego zachowania odegrało także doświadczenie, które zdobyłam w trakcie studiowania mediacji. Przyczyniło się ono do tego, że nauczyłam się rozmawiać w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Bo wiecie - to, że ktoś mówi, wcale nie oznacza, że opanował trudną sztukę konwersacji. O nie. Rozmowa nie zawsze jest tylko i wyłącznie wylewającym się z naszych ust potokiem słów. Rozmową jest także milczenie, które pozwala przemyśleć to, co chcielibyśmy za chwilę przekazać swojemu rozmówcy. To także, a może i przede wszystkim refleksja na temat sytuacji, która miała miejsce. Dzięki niej bardzo często jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedź we własnym wnętrzu na nurtujące nas pytania i rozwiać towarzyszące im wątpliwości. Zyskujemy w ten sposób czas, który w sytuacjach kryzysowych jest niezwykle ważny.

A co jeżeli zmiany są zbyt radykalne na początek?

Zacznijcie od techniki drobnych kroczków. Zdając sobie sprawę z tego, że spokojna rozmowa albo przemyślenie niektórych problemów w chwili silnego rozgniewania nie należy do najprostszych, pomyślcie o tym, aby jak najszybciej przerwać sprzeczkę. Polecam zmianę środowiska. Wyjdźcie. Powiedzcie, że musicie ochłonąć. Albo nic nie mówcie. Przejdźcie się, usiądźcie na trawniku, ławce w parku, na kawałku drewna leżącym gdzieś bez przyczyny. I oddychajcie. Ta banalna czynność wbrew temu, co się o niej mówi, naprawdę przynosi ulgę i pozwala uwolnić negatywne emocje. Początkowo sama w to nie wierzyłam, ale sprawdziłam, więc z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić.

W trakcie przeprowadzonego eksperymentu przekonałam się, że praca nad charakterem może przynieść pożądany skutek. Wymaga jednak nie lada wysiłku i jeżeli spróbujecie cokolwiek w sobie zmienić to pamiętajcie, że każda metamorfoza wymaga czasu. Mogę jednak z własnego doświadczenia powiedzieć, że próba zmiany swojego nastawienia do otoczenia to punkt startowy, bez którego nie będziecie w stanie ruszyć dalej. I mimo tego, że w dalszym ciągu mam czasami ochotę trzasnąć drzwiami tak, że wypadłyby wraz z futryną,  to jednak zastosowanie wspomnianych powyżej metod pozwala mi zapanować nad sobą i osiągnąć względny spokój psychiczny, o który przy współczesnym, nerwowym trybie życia tak niezwykle ciężko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz