poniedziałek, 19 września 2016

Wspólne życie, wspólna praca - czy to się opłaca?



Ponad 6 lat znajomości, 5 lat wspólnej pracy biurko w biurko, codziennych spotkań, wspólnych wyjść na tenisa, tańce, do kina, rower, czy na spotkania z przyjaciółmi. Setki przegadanych godzin oraz tysiące wspólnie przejechanych kilometrów. Nieprawdopodobne? A jednak.
Bardzo długo nosiłam się z zamiarem napisania tekstu o tym, czy wspólna praca i życie mogą iść ze sobą w parze. Zastanawiałam się jednak, w jaki sposób podejść do tematu oraz z której strony go ugryźć. Kilka dni temu dotarło do mnie, że najlepszym rozwiązaniem będzie napisanie wprost. Bez ogródek. Bez owijania w bawełnę, bez unikania wad i skupiania się wyłącznie na samych zaletach. W końcu każdy kij ma dwa końce.

Ponad 5 lat temu, gdy zaczynaliśmy z moim obecnym narzeczonym współpracę, wszyscy nas przed tym przestrzegali. Mówili, że albo miłość, albo praca. Że takich rzeczy się nie łączy, że każdy powinien mieć jakąś swoją przestrzeń, że w końcu przestaniemy mieć o czym ze sobą rozmawiać. Początkowo z niechęcią słuchaliśmy tych wszystkich, nieprzychylnych (jak nam się wtedy wydawało) komentarzy, ponieważ szare komórki przysłaniała nam wyidealizowana wizja rzeczywistości. Po 5 latach stwierdzam, że, wyobrażenie wyobrażeniem, a rzeczywistość...właśnie.

Przez bardzo długi okres czasu, nasza współpraca układała się bez zarzutu. Oznaczało to, że potrafiliśmy przesiadywać w pracy długimi godzinami, zatracając tym samym życie prywatne, które z jednej strony przeciekało nam przez palce, bo go po prostu nie mieliśmy, a z drugiej, w końcu cały ten czas spędzaliśmy razem. A to przecież powinno być dla nas najistotniejsze. I było. Do momentu, kiedy zorientowałam się, że przestaliśmy rozmawiać o czymkolwiek innym niż praca. Inne tematy nie istniały. Myślę, że wynikało to z jakiegoś błędnego przeświadczenia o tym, że w pierwsze lata wspólnie spędzanego życia nie powinny wkradać się kłótnie i zbędne nieporozumienia. Zabrnęliśmy więc w kozi róg, starając się zbudować relacje idealną -  bez kłótni, za to z przytakiwaniem i akceptacją nie zawsze dogodnych sytuacji i rozwiązań dla obu stron. Nie wyszło nam to na dobre. Narastająca frustracja oraz tłumione przez długi czas i niewyjaśnione nieporozumienia zaczęły się nawarstwiać i znalazły ujście. W kłótni. Jedynym plusem, który przyniosła było to, że oboje dostrzegliśmy, że nie samą pracą żyje człowiek. Ta świadomość pomogła ustalić nam pewne określone ramy - w biurze - rozmawiamy o pracy (w przypadku, gdy mamy chwilę wolnego pozwalamy sobie na odrobinę szaleństwa i rozmawiamy o czymś innym :), ale po chwili szybciutko wracamy do swoich obowiązków), natomiast po pracy - staramy się jak najmniej o niej mówić i myśleć (co nie zawsze należy do najłatwiejszych z uwagi na prowadzenie kilku firm, no ale przynajmniej próbujemy). Teraz także mądrzejsi i bogatsi o kilka lat doświadczeń wiemy, że weekend jest dla nas - w tym czasie temat pracy nie istnieje. A gdy zaczyna niepostrzeżenie wkradać się do rozmowy, strofujemy siebie nawzajem mówiąc, że daną kwestię omówimy w poniedziałek w biurze. Są to od pewnego czasu moje ulubione słowa!

O ile przedkładanie spraw zawodowych nad życie prywatne jest zjawiskiem bardzo często spotykanym, o tyle odwrotna sytuacja zdarza się raczej sporadycznie. W końcu niewiele par spędza ze sobą praktycznie całą dobę.
W naszym przypadku, takie sytuacje były nieuniknione. Wielokrotnie przychodziliśmy do biura w złych nastrojach, czego przyczyną były nieprzyjemne wydarzenia z dnia poprzedniego. Zamiast skupiać się na pracy i istotnych sprawach wymagających niezwłocznego załatwienia, dawaliśmy się ponieść negatywnym emocjom, o które przy naszych wybuchowych charakterach nie trudno. Po kilku takich zajściach stwierdziliśmy, że praca w jednym biurze na dłuższą metę nie będzie nam służyła. Najmądrzejszym rozwiązaniem tej sytuacji było przeniesienie narzeczonego do biura znajdującego się kilkanaście metrów dalej. Prace w tym kierunku już trwają - każde z nas będzie miało swoją indywidualną przestrzeń i będzie mogło w spokoju zająć się swoimi obowiązkami. Mam nadzieję, że takie rozwiązanie przyniesie zamierzony efekt i pozwoli nam jeszcze bardziej umocnić naszą relację, a w niedalekiej przyszłości pozytywnie wpłynie na nasze małżeństwo!

Wspólna praca za wyjątkiem wad, które przedstawiłam Wam w telegraficznym skrócie, ma także swoje zalety. Moją ulubioną są wyjazdy służbowe, które z przyjemnością łączymy z wypadami urlopowymi. Uwielbiam ten czas! Do południa staramy się załatwić wszystkie sprawy, które skłoniły nas do przyjazdu w dane miejsce, natomiast po południu i wieczorem oddajemy się relaksowi, odwiedzając nieznane dotąd miejsca.

Poza tym, pracując poniekąd u siebie, mamy możliwość samodzielnego zagospodarowania dnia i ułożenia planu, według którego będziemy działać. To bardzo wiele w porównaniu z sytuacją, w której pracowalibyśmy na przysłowiowej pensji. Tam są sztywno określone ramy czasowe, na których zmianę pracownicy mają znikomy wpływ. My natomiast, pomimo tego, że czasami zdarzyło mi się pracować dłużej, niż program przewidywał (mojemu narzeczonemu przydarza się to codziennie :)), możemy z powodzeniem wybrać się na wagary i najzwyczajniej w świecie psychicznie odpocząć. Kilka razy zdarzyło się nam, że zaraz po przyjeździe do pracy, wychodziliśmy z niej, zamykając za sobą drzwi do biura. Firma nie upadła, w dodatku sama na siebie w tym czasie zarabiała, a my mogliśmy odpocząć i nacieszyć się swoim towarzystwem w przyjaznym otoczeniu, spacerując brzegiem morza i popijając ulubioną kawę.

Po upływie kilku lat, które minęły nam na realizacji planów zawodowych mogę stwierdzić, że wspólna praca pomimo pojawiających się nieporozumień, dała nam mnóstwo korzyści, o których na początku nawet nie myśleliśmy. A poza tym, wspólne prowadzenie firmy całkiem dobrze nam wychodzi, więc dlaczego mielibyśmy z tego rezygnować? :)

4 komentarze:

  1. osobne biura...po tylu latach wpadliście na to :) ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie.Wczesniej po prostu nie było potrzeby urządzania dwóch osobnych biur. Po ślubie natomiast,gdy czas spędzany razem znacznie się wydłuży (24/7), taka forma "rozłąki" będzie dla naszego związku bardzo pozytywna. Nie muszę chyba pisać dlaczego ;-)

      Usuń
  2. My współpracujemy razem od kilku lat. Wcześniej pracowaliśmy razem, ale na różnych stanowiskach. Kompletnie nie odczuwamy żadnego przesytu itd.

    Dużo ludzi się nam dziwiło jak możemy spędzać ze sobą tyle czasu, a my po prostu tego nie odczuwamy. Lubimy ze sobą przebywać, a to chyba najważniejsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My także lubimy spędzać ze sobą czas, jednakże przy tak wybuchowych charakterach, które posiadamy, kilka godzin przerwy od siebie w ciągu dnia raczej nam nie zaszkodzi. Uważam,że może tylko pomóc ;-)

      A Wam można tylko pogratulować wytrwałości i życzyć, abyście w dalszym ciągu tak chętnie ze sobą współpracowali! :-)

      Usuń