środa, 5 października 2016

Ślub od pierwszego wejrzenia. Kolejny telewizyjny eksperyment, mający przyciągnąć rzesze widzów przed telewizory



W miniony poniedziałek miała miejsce emisja pierwszego odcinka nowego, TVN-owskiego "hitu" pod tytułem "Ślub od pierwszego wejrzenia". To już kolejny format, który pomaga uczestnikom biorącym w nim udział wyjść na przysłowiową "prostą". W przypadku tego programu, powrót do równowagi ma zapewnić odnalezienie partnera idealnego.

Ślub od pierwszego wejrzenia - zanim na dobre zagościł na szklanym ekranie, wyzwolił we mnie negatywne emocje. A to za sprawą kilku sprytnie postawionych pytań na samym początku programu...

"...Czy nie zauważyliście, że odkąd ludzie sami dobierają się w pary, lawinowo wzrosła liczba rozwodów?"
"...Czy uważacie, że ludzie sami lepiej wiedzą, z kim w życiu będzie im lepiej?"

Manipulacja w pełnej krasie. Banalne pytania, na które odpowiedzi nasuwają się bez wątpienia automatycznie, zostały podniesione do rangi pytań egzystencjalnych. I tu zaczynają się schody. Skoro jestem człowiekiem myślącym, znam siebie, to niby kto oprócz mnie miałby być bardziej kompetentny i udzielić odpowiedzi na pytanie, czy będę bardziej szczęśliwa z mechanikiem samochodowym, czy naukowcem? Myśl, która automatycznie zagościła w mojej głowie i jasno wskazała właściwy (w moim przekonaniu) tok rozumowania, została w brutalny sposób obdarta z jakichkolwiek złudzeń za sprawą słów lektora. Otóż po raz kolejny widz został sprowadzony na ziemię i uświadomiony, że do życia są mu niezbędni WYSOKIEJ KLASY SPECJALIŚCI. Wszystko sprawdzą, przeanalizują, przegadają, a na końcu dokonają najbardziej trafnego wyboru.

Nasuwa mi się tylko jedno pytanie - jaki normalny człowiek, spotykając się po raz pierwszy z psychologiem, powie całą prawdę o sobie, swoich przekonaniach, wątpliwościach, wadach i wielu innych rzeczach, których nie wymieniłam w tekście, w dodatku mając świadomość tego, że program zostanie odpowiednio zmontowany i wyemitowany przed kilkumilionową publicznością żądną sensacji? Czy to przypadkiem nie oznacza, że mogą zostać zatajone informacje, które odgrywać będą kluczową rolę w doborze odpowiedniego partnera? No ale co ja tam wiem. Specjalistą nie jestem. Nie znam się. Wróćmy więc do sedna programu.

Nadrzędnym celem formatu, kilkukrotnie powtarzanym przez ekspertów jest znalezienie idealnego kandydata dla singla, który mając już dość swojej bezradności, bezsilności i nieudanych związków, oddaje swój los w ręce obcych osób, które z pewnością po raz pierwszy ujrzały.
To hasło przewijało się na zmianę z historiami chwytającymi za serce, wspomnieniami wszystkich nietrafionych więzi, a także koncertem życzeń dotyczącym cech ewentualnego wybranka. Słuchając wypowiedzi niektórych bohaterów miałam wrażenie, że rozstanie z partnerem było największą tragedią w życiu, jaka tylko mogła ich dotknąć. I oczywiście tylko im się to przydarzyło. Nikomu innemu. A nawet jeżeli ktoś odważył się przeżyć coś takiego, to z pewnością nie było to dla niego tak traumatyczne przeżycie, jak dla uczestnika wykorzystującego w programie swoje cenne 5 minut.

Ten program stał się dla osób biorących w nim udział (lub też w ten sposób pokazuje to telewizja) lekarstwem na całe zło, z którym dotychczas mieli do czynienia. Ja natomiast postrzegam ich (być może zbyt radykalnie) jako królików doświadczalnych, którzy sprzedając swoją historię z nadzieją na znalezienie miłości, dostarczają widzom rozrywki w nudnawe, jesienne wieczory. Ich towarzyszami i powiernikami zarazem stają się antropolog, seksuolog i psycholog, którzy niczym odkrywcy przedzierają się przez prymitywne kryteria, którymi my, ludzie prości, kierujemy się w poszukiwaniach odpowiedniego partnera. I oto antropolog odkrywa, że duże znaczenie w doborze drugiej połówki odgrywa wygląd zewnętrzny - w związku z tym, zarządził ważenie i mierzenie uczestników, po czym skupił się na asymetrii twarzy. Seksuolog - "życie intymne odgrywa istotną rolę w każdym związku." Naprawdę??
Psycholog, specjalista od relacji partnerskich - za pośrednictwem rozmowy pomaga ludziom dojść do porozumienia.

Ci wysokiej klasy specjaliści, pogrupowali uczestników na tych, którzy mają szansę na miłość i na tych, którzy nawet nie mają co o niej marzyć - "przynajmniej w eksperymencie" - dodali po chwili. Jeżeli chodzi o kryteria, którymi się posługiwali, to nie ukrywam, że po ich wysłuchaniu aż włos mi się na głowie zjeżył! Odrzucono wysoką kobietę, ponieważ pasowałoby do niej ewentualnie 2 względnie wysokich mężczyzn. A gdzie napisane jest, że z mężczyzną odrobinę niższym nie znalazłaby wspólnego tematu do rozmowy? Czy te kilka brakujących centymetrów przekreślałoby ich szansę na miłość? Tego się nie dowiemy, albowiem kobiety w programie nie ma. Cóż, może być Pani sama sobie winna. Te kilka centymetrów zaważyło na Pani być albo nie być - pomyślałam zażenowana po wysłuchaniu argumentów specjalisty. Prawnik? Też odrzucony. Dlaczego? Ponieważ zdaniem Pana psychologa osoby wykonujące ten zawód są nudne i nie można o niczym z nimi porozmawiać. Albo mi się wydaje, albo wykształconemu mężczyźnie nie przystoi ferowanie takich wyroków. Zresztą, nikomu nie przystoi. Nawet jeżeli ktoś miał z kilkoma prawnikami cokolwiek wspólnego i ocenia je w ten sposób, to nie oznacza, że wszyscy są tacy sami. Poprawcie mnie jeżeli się mylę.

Poszukiwania ideału ruszyły pełną parą! Wraz z upływem kolejnych minut eksperymentalnego programu, coraz bardziej zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że producenci w banalnie prosty, a jednocześnie genialny sposób usiłują zrobić nam wodę z mózgu - zakładają, że każdemu z nas przypisana jest jedna, konkretna osoba, którą można dopasować biorąc pod uwagę zapach koszulki, ton głosu, czy kilkanaście testowych pytań. Umówmy się - każda/y z nas, marzył kiedyś o wyimaginowanym ideale. Ja także. Miałam ściśle określone, wymyślone kryteria, których zamierzałam trzymać się bez względu na wszystko. Aż do momentu zderzenia z rzeczywistością, która uświadamia człowiekowi, że ów ideał był tylko wymysłem kilkunastoletniej dziewczyny. Mój obecny narzeczony nie posiada kilku cech, które jeszcze parę ładnych lat temu wydawały mi się tymi podstawowymi, bez których funkcjonowania związku nie mogłam sobie wyobrazić. A dzisiaj? Nie mam z tym problemu, bo wiem, że liczy się coś więcej niż waga, wzrost, czy kolor włosów. I mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że w momencie, gdy spotyka się odpowiedniego partnera, wszystkie wcześniejsze założenia dotyczące ewentualnego wybranka odchodzą do lamusa. W związku z tym, kojarzenie par przez pryzmat cech wymienianych na początku programu, może nie do końca spełniać swoją rolę. Oczywiście nie zakładam, że żadnej z tych par się nie uda. Nie mam podstaw co do tego, żeby wygłaszać takie opinie. Nie zmienia to jednak faktu, że do eksperymentu tak dalece ingerującego w życie prywatne uczestników jestem nastawiona dość sceptycznie.

P.S. Pomimo pierwotnych założeń, na końcu programu okazało się, że kojarzone pary zamiast tytułu "idealnych", otrzymały tytuł "najlepiej rokujących", co nieco nie współgra z tym, co można było usłyszeć na początku programu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz