niedziela, 8 lutego 2015

Emocje i ich miejsce w szeregu





Każdy człowiek jest pełen emocji. Uwalniają się one w zależności od sytuacji, w której się znajdujemy. Czasami przeszkadzają, innym razem pomagają. Różnie. Jedno jest pewne - za ich sprawą dochodzą do głosu najgłębiej skrywane instynkty. . .

Nie inaczej było w moim przypadku. Z natury jestem osobą emocjonalną. Potrafię cieszyć się z małych rzeczy, wzruszać na filmach i szybko denerwować. Tym ostatnim akurat nie powinnam się chwalić, ale taka jest prawda, więc postanowiłam, że niczego ukrywać nie będę :) I tak jak w przypadku wielu z nas, także w moim, emocje są nieodłączną częścią mojego życia. Ich uwolnienie poprzedza zwykle jakieś ważne wydarzenie, niekoniecznie pozytywne. Właśnie, ważne wydarzenie... Czy ktokolwiek z Was przypuszczałby, że ważnym wydarzeniem będą wykłady ? Mnie nigdy to nie przyszło do głowy. A jednak.

Zapisując się na drugi kierunek studiów, jakim są mediacje sądowe i pozasądowe, byłam pełna optymizmu. Nowe, ciekawe doświadczenie, nowi ludzie, alternatywna perspektywa rozwiązywania wszelkiego rodzaju konfliktów. Wszystko tak jak wcześniej, zgadza się do tej pory. Gdy na pierwszym zjeździe usłyszałam o praktycznych zajęciach z treningów mediacyjnych, byłam bardzo mile zaskoczona. Oczywiście gdzieś tam z tyłu głowy miałam świadomość tego, że treningi mogą być skomplikowane. Nie spodziewałam się jednak, że aż tak. Dla otrzeźwienia z sielankowego nastroju, który towarzyszył większości studentów po pierwszych zajęciach, następny zjazd przywitał nas treningiem z mediacji karnych. Już na etapie teorii musiałam trzymać emocje na wodzy. Z pozoru nieprawdopodobne historie, o których do tej pory słyszałam tylko w filmach, urealniły się. Te wszystkie trudne przykłady były jednocześnie tak wzruszające, irytujące i w niektórych sytuacjach śmieszne zarazem, że mój umysł z wszechogarniającym niedowierzaniem chłonął je jak gąbka. Umysł przyswoił, człowiek oswoił się z tym wszystkim i można by temat uznać za zakończony. To jednak nie wszystko. Po teorii przyszedł czas na praktykę. W trakcie treningu wcielałam się w ofiarę - 60-letnią księgową, okradzioną na przystanku autobusowym. Swoją rolę postanowiłam zagrać konserwatywnie - żądałam najsurowszej kary, byłam bezwzględna wobec złodzieja. Nawet płakałam na zawołanie z rozpaczy (zawsze się zastanawiałam jak aktorki to robią, a teraz proszę, sama tak potrafię :) ).

Odegrałam rolę, podsumowanie zostało zrobione, zajęcia się skończyły. Odetchnęłam z ulgą po ciężkim weekendzie i wróciłam do domu. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie odczuwałam jakichkolwiek negatywnych emocji. Dopiero będąc w domu przekonałam się jak zgubne są pozory. Wystarczyła jedna, drobna uwaga ze strony taty w stosunku do mojej osoby. Uwaga ta była reakcją na moje słowa, które jak się po głębszym przemyśleniu okazało, faktycznie były nie na miejscu. Wtedy coś we mnie pękło! Ta cała huśtawka emocjonalna, która przewijała się w trakcie weekendu znalazła ujście! Obudziły się we mnie instynkty, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Potok słów, który w niekontrolowany sposób wylewał się z moich ust, łzy w oczach oraz wewnętrzne napięcie, którego nie byłam wtedy w stanie opisać ani nazwać, przejęły kontrolę. Całe szczęście tylko na chwilę. Była to tylko chwila, ale teraz, z perspektywy czasu wiem, że trwała zdecydowanie za długo. Nie powinna się nigdy wydarzyć.
Dopiero gdy znalazłam się sama w pokoju, do głosu zaczął dochodzić rozsądek. Samą siebie dopytywałam co robię i jakim cudem dałam się sprowokować tak błahym powodem. Kilkoma słowami, właściwie niczym szczególnym. I zrozumiałam. Nie dałam rady opanować wszystkiego, co wydarzyło się w trakcie tych dwóch dni. Wbrew przekonaniu, że wszystko idzie zgodnie z moją myślą, nie ogarnęłam niczego. Starałam się, ale mi nie wyszło.
Zapewne wielu z Was spotkało się z twierdzeniem, że gdy ktoś zdenerwował nas w pracy, wychodząc do domu, powinniśmy zamknąć za sobą drzwi i odciąć się od tego, co było nie tak. Ja także tak myślałam. Ba, uważałam nawet, że nie ma nic prostszego. Problem polega na tym, że wszystko pięknie wygląda w teorii. A gdy do drzwi puka rzeczywistość, teoria nijak ma się do praktyki. Doświadczyłam tego na własnej skórze. Nie ma nic bardziej mylnego jak przekonanie, że to, co działo się na zajęciach, zostaje w sali wykładowej po zamknięciu drzwi. Ja zabrałam wszystko ze sobą. Ale może to dobrze. Być może dzięki takiemu zimnemu prysznicowi nauczę się jeszcze skuteczniej panować nad sobą i swoimi emocjami. Bo co do tego, że trzeba je kontrolować, nie mam najmniejszych wątpliwości.Teraz wiem, że to doświadczenie było dla mnie swego rodzaju lekcją pokory. Trudną, ale mam nadzieję, że skuteczną.

PS. Po ostatnim treningu mediacyjnym czułam się zdecydowanie lepiej! A i emocje znalazły w końcu swoje miejsce w szeregu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz