poniedziałek, 13 lipca 2015

Pozytywni ludzie = pozytywne nastawienie do życia




Każdego dnia na swojej drodze spotykamy mnóstwo osób. Jedni z nich są mniej, inni bardziej przychylni. Czasami są to ludzie podobni do nas, innym razem całkowicie różni. I własnie dlatego, mają tak znaczący wpływ na nasz dotychczasowy punkt widzenia otaczającego świata.


Czasami rzeczywistość nas przerasta. Myślę, że taki proces zachodzi w wielu osobach, jednak nie każdy potrafi się do tego przyznać. Mnie do niedawna przychodziło to z trudem, ale z dnia na dzień uświadamiam sobie, że nie wszystko zawsze wychodzi tak, jakbyśmy to sobie zaplanowali, nie wszystko musimy mieć, czy też nie wszędzie musimy być. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że dużą rolę wpływającą na to, że dajemy się przerosnąć rzeczywistości, odgrywają nasze lęki.
Są one chyba najpowszechniejszą blokadą, która uniemożliwia nam jakiekolwiek, nawet najprostsze działanie. Nie wiem jak Wam, ale mnie zdarza się niepodejmowanie ryzyka. Wynika to z pewnością z jakichś nie do końca sprecyzowanych obaw, zakodowanych w mojej psychice. W psychice, która jest świetnym podłożem sprzyjającym pogłębianiu się naszych lęków. Z racji tego, że człowiek to bardzo specyficzna istota, z reguły obawy wygrywają.

Ja także im uległam. No ale po kolei.


Miesiąc temu wybrałam się na długo wyczekiwany urlop. Potrzebowałam odpoczynku i oderwania się od codzienności, która w ciągu kilkudziesięciu ostatnich dni pochłonęła całą moją uwagę. Z uwagi na to, że od dawna jestem zakochana w górach, właśnie tam się wybrałam. Zwiedzałam, spacerowałam po uliczkach, które posiadają w sobie "to coś", co nie jest gołym okiem widoczne dla przeciętnych turystów, ale przede wszystkim starałam się odwiedzić szczyty, których wcześniej z różnych względów nie udało mi się zdobyć.

Jednym z nich był Giewont, który jest klasyką, jeżeli chodzi o szczyty w Tatrach. Trasa rozpoczynająca się w Kuźnicach i biegnąca w stronę Kopy Kondrackiej dawała mi mnóstwo satysfakcji. Piękne widoki i wysiłek, który wbrew pozorom nie zniechęcał, a dodawał jeszcze więcej energii z każdym wykonanym krokiem były tym, czego bardzo potrzebowałam. Sielankowa trasa - powiedziałam w trakcie. Jak się pewnie domyślacie, sielanka skończyła się w najmniej odpowiednim momencie. Dotarłam do ostatniej prostej - pod wejście na sam szczyt. Ogarnęło mnie przerażenie na widok łańcuchów, bez pomocy których zdobycie Giewontu nie było możliwe. Nie idę ! Nie ma mowy! - mówiłam z oczami o wielkości pięciozłotówek. Usiadłam na skale i spoglądając w górę, z każdą upływającą sekundą żałowałam, że po przebyciu tak długiej trasy, muszę zrezygnować. Może nie musiałam, ale w tamtym momencie nie widziałam innego rozwiązania. Przepuszczałam wszystkich, którzy szli za mną, aby ich nie blokować. Aż do pewnego momentu. Siedziałam pochłonięta podziwianiem widoków spod Giewontu, aż usłyszałam dobiegające z niedaleka "niech Pani idzie". Odpowiedziałam, że nie,  dziękuje, zaczekam etc. Ale to jest jednokierunkowa. Stąd nie ma odwrotu - powiedziały dwie Panie, z sympatycznymi uśmiechami na twarzach. Zamarłam. Dopadł mnie wszechogarniający lęk. Co najśmieszniejsze, nie był to lęk wysokości, tylko wewnętrzna obawa przed tym,że spadnę, że łańcuchy "nie wytrzymają". Absurd totalny, ale w tamtej chwili przychodziły mi do głowy wszystkie najgorsze rzeczy. Jak nigdy, nie wiedziałam co zrobić. Po krótkiej chwili dokonałam rozpoznania i stwierdziłam, że jednak uda mi się zejść "pod prąd". Ku mojemu zaskoczeniu, te Panie nie miały zamiaru mnie przepuścić. Zatrzymały się i powiedziały, że nie mam wyjścia i idę z nimi. Po chwili, dołączyło do nich jeszcze dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Wszyscy solidarnie trzymali wspólny front. Byli uparci bardziej ode mnie,co się akurat bardzo rzadko zdarza :). Nie pozwolili mi się poddać. Czekali tak długo, aż się zmobilizuję. Doczekali się. Z przerażeniem, którego wcześniej nie zaznałam, chwyciłam za łańcuchy.

Moja osobista, pięcioosobowa Grupa Wsparcia - bo tak ich nazwałam, dodawała mi mnóstwo otuchy. Co chwilę mówili, że nie pozwolą mi spaść, że w razie czego będą łapać, doradzali, jak odpowiednio stawiać stopy, żartowali i pocieszali także swojego kompana, który bądź co bądź był w dużo gorszej sytuacji ode mnie, ponieważ jemu towarzyszył lęk wysokości i zawroty głowy. Byłam i jestem dla Pana Mariusza pełna podziwu. Wracając. Przy niesamowitym i optymistycznym nastawieniu tych osób, moje lęki gdzieś tam na szczycie zniknęły we mgle, która początkowo przysłaniała wszystko. Moja ulubiona Grupa Wsparcia towarzyszyła mi także przy zejściu. Ich zabawne rady przeganiały stres w mgnieniu oka. Nawet nie zauważyłam, gdy bez przeszkód pokonałam najtrudniejszy w mej opinii fragment. Do momentu, w którym nasze drogi się rozchodziły, rozmawialiśmy tak, jakbyśmy znali się od wielu lat. A spotkaliśmy się przecież po raz pierwszy. To było w tym wszystkim chyba najbardziej fascynujące. Ludzie będący w wieku moich rodziców, z którymi nic mnie nie łączyło, sprawili, że pokonałam wewnętrzne demony. Do tej pory nie wiem co skłoniło ich do tego, aby się moim tchórzostwem zainteresować i pomóc mi się go wyzbyć. Wiem natomiast, że będę im za to jeszcze bardzo długo wdzięczna.

Realizując kolejne punkty urlopowe, spotkałam oprócz mojej Grupy Wsparcia różne osoby. Była to np. czteroosobowa grupa znajomych, młodszych ode mnie, z którymi naprzemiennie pokonywałam jeden ze szlaków - byli bardzo pozytywnie zakręceni, zwłaszcza jak jedni drugich upominali o najdrobniejsze rzeczy. Dogryzali sobie, po czym po chwili zaczynali się z tego śmiać. Kolejna, 4- osobowa grupa, tym razem w wieku 60+, na którą trafiłam przy okazji burzy w górach, miała jak na swój wiek baardzo "odważne" pomysły (np. wezwanie taksówki na szczyt :)). Trafiłam również na przesympatyczne małżeństwo, które niesamowicie się wspierało, zachowując przy tym niebanalny optymizm i taką radość ducha w wieku także około 60 lat, o której można w tym wieku pomarzyć. Poza tym, nie byłabym sobą, gdybym nie spotkała obcokrajowca :). Francuz - wraz z młodziutką koleżanką "łapał stopa" na jednym z parkingów. Byli odważni, jednocześnie trochę zdezorientowani, a przy tym bardzo rozmowni. Chodzili po górach 14 godzin, po czym wyszli z zupełnie innej strony niż planowali - zmęczeni i odrobinę głodni. Jechaliśmy razem ponad 20 minut, w trakcie których opowiedzieli chyba o wszystkich swoich urlopowych planach - o tym gdzie byli i dokąd jeszcze planują pójść.

Mimo tego, że wszystkie napotkane przeze mnie osoby znacznie się od siebie różniły, posiadały jedną wspólną cechę - szalenie pozytywne nastawienie do życia, którego tak często brakuje nam w codziennym życiu.  Bezustannie kalkulujemy, czy tak jak w przypadku przemierzania tras na szlakach, liczymy przebyte kilometry narzekając, że bolą nas nogi, czy czujemy zmęczenie. To właśnie z takich osób powinniśmy brać przykład! Mnie takie spotkania dodały sił, były ciekawym doświadczeniem z uwagi na tak zróżnicowane towarzystwo, ale przede wszystkim pomogły pokonać własne słabości. Jak to, nie wejść skoro inni wchodzą ? Niee, przecież dam radę :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz